
„THE WITCHER” sezon. 4 – Liam wszedł w buty Cavilla? | Recenzja
Nie miałem dużych oczekiwań po tym, jak Henry Cavill zrezygnował z roli Geralta z Rivii. Szczerze mówiąc — nastawiałem się na katastrofę. Jednak już na samym wstępie uśmiech na mojej twarzy wywołał powrót Jacka Rozenka do dubbingu, co natychmiast skłoniło mnie do włączenia wersji z polskim dubbingiem. To był strzał w dziesiątkę — nostalgia, klimat i ten niepodrabialny głos, który potrafi zrobić z przeciętnego dialogu coś, co brzmi jak wyjęte prosto z gry.

Retcon totalny
Absolutnie uwielbiam, że czwarty sezon THE WITCHER w ciągu pierwszych piętnastu minut retconuje wszystkie poprzednie sezony, powielając znane sceny — tylko że zamiast Cavilla pojawia się Liam Hemsworth. Realizacyjnie wygląda to sto razy gorzej, ale tłumaczą to sprytnie: „to ktoś inny opowiada tę historię”. Absurdalne? Trochę tak. Ale trzeba przyznać, że działa — i w pewien sposób pozwala widzowi łatwiej zaakceptować nową twarz Białego Wilka.
Fabuła – wreszcie bliżej Sapkowskiego
Zaskoczenie numer dwa: fabuła naprawdę sporo czerpie z książek. To ironiczne, bo właśnie brak wierności literackiemu pierwowzorowi był powodem odejścia Cavilla. Tymczasem tu — mamy wątki wprost z „Pani Jeziora”, pojawia się Regis, Nilfgaard staje się polityczną potęgą, a Ciri trafia do szczurac, czyli grupy młodocianych bandytów. Całość jest spójniejsza, mniej chaotyczna i wreszcie przypomina historię, którą fani znają z kart powieści.

Postacie i aktorstwo
- Geralt (Liam Hemsworth) – wszedł w buty Cavilla i, ku mojemu zaskoczeniu, były na niego idealne. Nie próbuje kopiować poprzednika, raczej buduje swoją wersję Geralta – bardziej zmęczonego, surowego i mniej heroicznego.
- Regis – mimo że kolor skóry nie zgadza się z książkowym opisem, postać wypadła świetnie. Ma charyzmę, głębię i stanowi mocny punkt sezonu.
- Leo Bonhart – brutalny, bezwzględny, zimny jak stal. Wreszcie ktoś, kto potrafi wzbudzić prawdziwy respekt.
- Ciri – niestety, najsłabszy punkt obsady. Choć fabularnie jej wątek z „Rats” jest zrobiony poprawnie, emocjonalnie nie niesie tego, czego oczekiwałem.
- Yennefer (Anya Chalotra) – i tu mam zgrzyt. Uwielbiam tę postać i tę aktorkę – Anya Chalotra pasuje do roli idealnie, ma charyzmę i magnetyzm, który trudno podrobić. Ale w tym sezonie jej wątek niestety wypada nudno i bez energii. Zabrakło intryg, emocji i tej iskry, która napędzała ją w poprzednich częściach. Szkoda, bo potencjał był ogromny.

Technikalia
Efekty specjalne? Na minus. Czasem wygląda to bardziej jak teatr telewizji niż produkcja za miliony dolarów. Walki są momentami toporne, CGI potrafi zgrzytnąć, a brak porządnych zbroi tylko potęguje wrażenie, że budżet poszedł gdzieś indziej.
Za to muzyka i scenografia — bardzo dobre. Świat wciąż czuć jako mroczny, brudny i niebezpieczny.

Podsumowanie
Sezon 4 to zaskakująco solidny powrót Wiedźmina. Nie jest idealny, ale nadrabia fabułą, aktorstwem i klimatem. Efekty leżą, Ciri i Yennefer nie błyszczą, ale Geralt, Regis i Bonhart ciągną całość do przodu. Dubbing z Jackiem Rozenkiem to czyste złoto — prawdziwa wisienka na torcie.

Nie spodziewałem się, że to napiszę, ale… czekam na sezon 5.
Jeśli Netflix utrzyma kurs bliżej Sapkowskiego, a poprawi efekty i reżyserię, to może jeszcze raz uda im się rozkochać w tym świecie nawet największych sceptyków.