
„SUPERMAN” – James Gunn znowu ugotował, a Corenswet był świetny!
No i stało się. James Gunn znowu wszedł do kuchni Hollywood i ugotował tak, że zapach będzie się unosił nad DC jeszcze długo. Jego SUPERMAN to film, który od pierwszej minuty sprawia wrażenie, jakbyś nie oglądał blockbusteru, tylko przewracał kolejne karty komiksu. Każdy kadr aż kipi klimatem.

David Corenswet? Świetny wybór! Jego Clark Kent to idealne połączenie niezdarnego reportera i herosa z sercem większym niż Metropolis. Fajnie, że obok niego Gunn nie bał się sięgnąć po mniej oczywistych bohaterów – Guy Gardner / Zielona Latarnia, Hawkgirl (Isabela Merced wypadła świetnie), no i mój faworyt – Mr. Terrific. Ten ostatni zrobił na mnie naprawdę duże wrażenie. Dawno nie widziałem postaci napisanej z taką lekkością i wyrazem jednocześnie.

Ale prawdziwy gamechanger? Lex Luthor! Nicholas Hoult w tej roli to chyba najlepsza ekranizacja Luthora, jaką widziałem. Charyzma, szaleństwo i ta zimna kalkulacja – odnalazł się w tej postaci świetnie i naprawdę kradnie kilka scen. Warto wspomnieć też sługusów Lexa, Ultraman zwłaszcza. Świetna postać, którą uwaga, zagrał sam David Corenswet!

Efekty? Trochę jak z Guardians of the Galaxy – czuć styl Gunnverse – ale spokojnie, to nie jest minus. Wszystko wygląda świeżo, kolorowo i z rozmachem, jakiego potrzebuje kosmiczny facet w pelerynie.
Plus za Lois Lane, która nie jest tylko „tą dziewczyną Supermana”. Chemia między nią a Clarkiem wypada naturalnie i ich wątek miłosny naprawdę wciąga. A wiecie co? Pies Krypto – to było coś, czego Superman potrzebował u swojego boku. Dawał scenom i humor, i serducho.

Na dokładkę Gunn wrzucił dwa cameo, które robią robotę – w środku wpada Peacemaker, a na końcówce – totalny hit – pijana Supergirl, która przyszła odebrać Krypto, bo… tak, należy do niej.
Podsumowując: SUPERMAN to komiksowe kino w najczystszej postaci. Gunn udowadnia, że DC może być kolorowe, zabawne i epickie jednocześnie. Brawa dla obsady, brawa za klimat. Czekamy na więcej, bo jeśli tak ma wyglądać nowe DCU – ja w to wchodzę! Mimo, że wciąż jestem największym fanem Marvela! 😉